poniedziałek, 5 października 2015

Powrót do dzieciństwa

Dzień moich narodzin był podobno jednym z najcudowniejszych dni w życiu rodziców. Nawet nie wiedzieli jak dać mi na imię. Heh. Nie lubię go, ale tak w sumie idealnie wpasowuje się w mój charakter suki c: Na początku rodzice poświęcali mi dość sporo uwagi, no bo przecież ich pierwsze dziecko. Ojciec rzucił palenie, a potem mama była znowu w ciąży. Jeju, jak ja się wtedy cieszyłam na wieść o rodzeństwie. Nawet sama dałam dziecku na imię v.v (teraz też tego imienia nienawidzę, taki paradoks życia). Z czasem rodzice przestali zwracać tak bardzo na mnie uwagę, ale nie było źle, bo na prawdę dostałam od nich wiele miłości. Czasem bywało jednak tak, że tamten jest taki i taki, a Ty byłaś kiedyś w tym wieku taka i taka. Zaczęło to już strasznie irytować.


Czasy przedszkola. Szczerze? Nie chodziłam. Nie lubiłam ludzi od małego i tak chyba zostanie na zawsze. Jestem trochę aspołeczna. Nawet jak przyszłam na bal w przedszkolu to nic nie było mi wolno. Zabrońcie dziecku, wcale nie odbije się to na jego psychice. Zerówka. Przyszedł czas na uczęszczanie na zajęcia. Lekcje angielskiego, zabawy, itd. Niestety jedna z zabaw na podwórku nie skończyła się dobrze. Wypchnęłam kuzyna z daszku ślizgawki. Szpital, wstrząśnienie mózgu. Tak to już w życiu ze mną niebezpiecznie bywa. Od dziecka kochałam taniec. Dzieci zaczynają na początku uczyć się chodzić, ja tańczyłam. Zajęcia ruchowe w zerówce, były więc dla mnie czystą przyjemnością. 

Podstawówka. I tu nagle zaczęły się schody. Ucieszone dziecko idzie do szkoły z tytą pełną słodyczy. Na początku jest nawet fajnie, jedyny minus to, że kuzyn był w tej samej klasie co ja. Zaprzyjaźniłam się z paroma dziewczynami, ale to był pierwszy krok do mojego przekleństwa. Nie jestem dobra z W-Fu i nigdy nie byłam. Tancerka, która nienawidzi lekcji wychowania fizycznego. Żałosne. Lekcje te były dla mnie horrorem. Dzieciaki się ze mnie śmiały, nawet moje "najlepsze przyjaciółki". Grube, brzydkie dziecko, które nic nie potrafi. Mimo mojego chudego wyglądu właśnie tak byłam postrzegana. To bolało. Nie chciałam jeść, do szkoły odprowadzali mnie rodzice mimo, że miałam ją tak blisko. Płakałam po kątach, bo nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Dla moich "przyjaciółek" istniałam tylko wtedy, gdy pokłóciły się między sobą. Nie jadałam, a i tak każdy twierdził, że jestem za gruba. Jak można tak krzywdzić dziecko? W końcu z niejedzenia przeszłam w fazę nadmiernego jedzenia. Stwierdziłam, że skoro nie jem i dalej jestem gruba to chyba lepiej korzystać z życia i jeść więcej. Przecież nic mi nie zaszkodzi. Jednak znowu zaczął się problem. Jadłam i z wyrzutów sumienia wszystko zwracałam. Jadłam i wymiotowałam i tak w kółko. W lustrze nie potrafiłam na siebie patrzeć. Jak taka gruba istota wgl może żyć na tym świecie? Co z tego, że w szkole zdobywałam dobre oceny, skoro nie miałam znajomych? "Uczysz się dla siebie", a i tak wszystko robiłam by zadowolić rodziców. Świadectwa z czerwonym paskiem stały się rutyną. Ciągłe siedzenie przy książkach, ale jednak gdzieś czas na tańce. Zespół, do którego uczęszczałam stał się kolejnym pretekstem do wyśmiewania się. Cokolwiek nie zrobiłam było nie tak. I gdzie tu kurwa sprawiedliwość? Próby samobójcze zaczęły przychodzić z czasem. Sporo przybrałam na wadze, a rodziców nawet nic nie zdziwiło. Przychodzisz do domu, zamykasz się w pokoju i płaczesz, próbując odrabiać lekcje. Wychodzisz z pokoju i udajesz, że wszystko jest ok. To właśnie w podstawówce zaczęłam mieć problemy ze snem. Zamiast spać, płakałam, a gdy po paru razach z wyczerpania zasypiałam, budziłam się z krzykiem. Każdy bawił się mną jak laleczką, jakby nie mieli własnego życia. Ale nie ma tak łatwo. Na co dzień idziesz z uśmiechem na twarzy, nie pokazując bólu, nie pokazując tego, że te całe istnienie po prostu Cię niszczy. Zrezygnowałam z tańca, stałam się zimna, idąc do przodu, próbując ze sobą zwyczajnie skończyć. Szósta klasa stała się dla mnie nadzieją na zmianę otoczenia. Decydowaliśmy do jakiej szkoły pójdziemy. Chciałam iść zupełnie, gdzie indziej niż rodzice, by sobie tego życzyli. Pewnego dnia usłyszałam o gimnazjum z profilem artystycznym. Chciałam je wybrać, ale rodzice przekonali mnie co do innej szkoły. Nawet można powiedzieć, że przekonali mnie do zupełnie innej klasy. Przy wypełnianiu kart zgłoszeniowych miałam wybrać klasę ogólną, ale jednak padło na angielską, bo przecież jesteś zdolna. Warunkiem dostania się do takiej klasy było napisanie wysoko testu z angielskiego w gimnazjum, co nie sprawiło mi najwidoczniej trudności. Byłam przecież jedną z lepszych ...


Gimnazjum. Wakacje zleciały dość szybko. Pod koniec wywieszone były listy z wynikami. Oczywiście się dostałam, ale widząc nazwiska, wiedziałam, że koszmar z podstawówki się nie skończy. Wszystkie moje kochane "przyjaciółki" dostały się do tej samej klasy. Paradoksem jest to, że wiedziałam, że tak to się skończy. Pierwsze tygodnie mijały nawet spokojnie. Dalej udawały, że się ze mną przyjaźnią, nawet miałam z kim siedzieć. W pewnym momencie zachorowałam. Po jakoś tygodniowej nieobecności wróciłam do szkoły i nie było już dla mnie nigdzie miejsca, nawet w głupiej ławce. Na historii wylądowałam w jakieś cholernej ostatniej ławce z jakimś kolesiem. Nie mówiąc o tym, że nie dało się do niej zbytnio dostać, bo na końcu sali stała szafa. No ja pierdole, czy ja zawsze muszę mieć takie szczęście? Żeby tylko na tym się skończyło. Akurat głupia nauczycielka postanowiła mnie spytać. Byłam po chorobie, jeszcze zbytnio lekcji nie miałam nadrobionych, bo miałam problemy z pożyczeniem ich od kogokolwiek, to jeszcze idiotka mnie pyta. Kurwa, dostałam pierwszą 1 w życiu. Podobno uczeń bez 1 to jak żołnierz bez karabinu, ale jednak dziecko się załamało. Nie dość, że społeczeństwo ją odrzuca to jeszcze dostaje złą ocenę i będzie miała przejebane w domu. Skończyły się lekcje, wróciłam do domu i z bólem serca musiałam powiadomić rodziców o ocenach, jak to zwykle bywało. Nie było aż tak źle, drobne oburzenie ze strony mamy i nic więcej. Chociaż tyle dobrego, prawda? Znowu nadszedł dzień, w którym trzeba było wykazać się sprawnością na W-Fie. Chyba się popłaczę ... Oczywiście znowu największe pośmiewisko w klasie wśród dziewczyn. Za chuda też nie byłam, bo przeszłość dawała swoje, ale jakimś wielkim pulpetem kurde nie byłam. Jedynym polem do popisu było rozciąganie, ale to wciąż za mało. W pewnym momencie zaprzyjaźniłam się z 3 dziewczynami. Jak, kiedy? Do tej pory nie mamy pojęcia. Dało mi to jakieś światełko w tunelu, bo w końcu coś zyskałam. Fajnie jest mieć w końcu z kim pogadać. Na szczęście nadal utrzymujemy ze sobą kontakt. Ile ja bym dała, żeby pewne momenty wróciły. Teraz jesteśmy dorośli i każdy z nas ma swoje życie. W sumie, one mają. Ja znowu nie mam nic. Zauroczyłam się w jakimś palancie, z którym miałam potem problemy. Opuściłam się lekko w nauce, z czego rodzice nie byli zadowoleni. Czerwony pasek? Dopiero w klasie 3. Nie lubiłam tej klasy. Każdy osobnik szedł po trupach do celu, a o jakiejkolwiek integracji nie było mowy, bo prawie każdy był egoistą i indywidualistą. Utworzyły się jakieś cholerne grupki osób. Grupa popularnych oczywiście również powstała. Składała się z elity, która oczerniała moje dobre imię. Nasza grupka była dość wesoła i otwarta na osoby zewnętrzne w przeciwieństwie do innych osób. W pewnym momencie zaczęłam miewać wrażenie, że moja najlepsza przyjaciółka woli kogoś innego. Na lekcjach siedziałam siedziałam z drugą przyjaciółką, która jak się potem okazała ma podobną przeszłość jak ja. Nie byłam sama, która nie dawała rady na W-Fie. Nie byłam jedyna, która próbowała popełnić samobójstwo. Niegdyś nikt nie wiedział o mojej przeszłości. Dla ludzi byłam zamkniętym, ciągle śmiejącym się obiektem z pesymistycznym nastawieniem do życia. Opowiedzieć cokolwiek mojej najlepszej przyjaciółce postanowiłam dopiero gdzieś w 3 klasie, na jednym ze wspólnych wypadów. Nagle w moim życiu zaczęły dziać się nowe, lepsze zmiany, począwszy od powrotu do tańca. Znowu pomyłka. To były tylko początkowe złudzenia. Gdy wróciłam do swojej pasji, automatycznie stałam się obiektem ponownego pośmiewiska. Do tej pory żałuję, że się nie postawiłam, bo właśnie wtedy zrozumiałam, że i tak będę robić to co kocham i wszyscy niech się odpierdolą od mojego życia. Moim głównym problemem i jednocześnie wrogiem w gimnazjum, stał się stres. Zabijał mnie doszczętnie. Niegdyś dziewczyna występująca na scenie, wygrywająca konkursy recytatorskie, śpiewająca i do tego wszystkiego występująca w różnych przedstawieniach, nagle stała się osobą nie potrafiącą wypowiedzieć ani jednego słowa na forum, chociażby klasowym. Na szczęście wraz z etapem wracania do tańca, wszystko powoli ustępowało. W pewnym momencie zaczęłam chodzić w okularach, ścięłam znowu włosy na krótko i nabrałam większego komfortu przebywania na świecie. Oczywiście wraz z ponownym rozpoczęciem uczęszczania na zespół taneczny, musiałam zacząć zapuszczać włosy. Końcówka ostatniej klasy minęła baaardzo pracowicie. I właśnie teraz miał zacząć się dla mnie kolejny ciężki etap w życiu.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.